Wyjazdy do Sarny byłe stosunkowo częste. Jeździliśmy tam głownie po mech, który inne osoby zbierały dla mojega szefa, a który my w Ostansjo pakowaliśmy. Ten mech (mosa) miał niewiele wspólnego z polskim mchem. Podobno Skandywawowie, zwłaszcza Szwedzi i Duńczycy, traktowali go jako bożonarodzeniową ozdobę.
A droga do Sarny to było kilkadziesiąt kilometrów przez las, po drodze mijane domy można było zliczyć na palcu jednej ręki.
I jeszcze jedno. Wyobraźnię rozpalały drogowskazy: z Sarny do granicy z norwegią było tylko 20 kilometrów...